0
kabacinek 17 kwietnia 2016 23:14
Świeta pod palmami, czyli spontaniczne dwa grudniowe tygodnie na Gran Canarii 

Zaczęło się od tego, że wakacje miały odbyć się w lipcu. Niestety w czerwcu wylądowałam na bezrobociu, więc o wyjeździe nie było mowy. Postanowiliśmy więc nasze wakacje przełożyć na bliżej nieokreślony termin. Pewnego październikowego wieczoru przeglądając oferty tanich linii trafiliśmy na okazję: lot na Gran Canarię w szczycie przedświątecznego szaleństwa. Jako, że nie jesteśmy zwolennikami świąt i wszelkiego rodzaju wariactwa sklepowego w ciągu pięciu minut mieliśmy już zabukowane bilety 
Plan był następujący: zabieramy namiot, wypożyczamy auto i spędzamy pod palmami najbardziej spontaniczne święta na świecie .
Bladym, a właściwie ciemnym świtem wyruszyliśmy z Poznania do Warszawy, a z Warszawy do Modlina. Był to najbardziej mroźny poranek wszechczasów, ale przy życiu trzymała nas perspektywa słońca i palm, i to już za kilka godzin  Z Modlina wylecieliśmy bez opóźnień. Na lotnisku odebraliśmy wcześniej zarezerwowany samochód i wyruszyliśmy w stronę Las Palmas, gdzie mieliśmy wcześniej zarezerwowany nocleg. Po ulokowaniu się w hostelu wyruszyliśmy w stronę centrum miasta na szybkie piwko i jedzenie.
Rano po śniadaniu mieliśmy w planie zgłosić się po kartę i plan darmowych campingów. Niestety po dotarciu (nie bez przeszkód) na miejsce okazało się, że w grudniu biuro nie funkcjonuje. Ruszyliśmy więc przed siebie  Pojechaliśmy na północ, zwiedzając wybrzeże i okoliczne miejscowości. Dotarliśmy do Galdar, gdzie zjedliśmy smaczny obiad przy małym parku. Następnie Arucas, w którym powłóczyliśmy się po klimatycznych uliczkach. Później udaliśmy się w stronę południa (w góry) gdzie mieliśmy zatrzymać się na jednym z darmowych campingów. Im wyżej tym zimniej. Z upływem kilometrów spoglądaliśmy jak zmienia się temperatura na kokpicie z 25 na 5 stopni. Nie uśmiechało się nam spać w takich warunkach, tym bardziej, że darmowy camping okazał się być wielkim błotnym bajorem w środku lasu, bez żywej duszy, toalety i prysznica (o bieżącej wodzie nie mówiąc). Pojechaliśmy jeszcze w kierunku jednego darmowego campingu, niestety zastaliśmy tam wielkie nic oraz metalowe kontenery z prysznicami zamknięte grubym łańcuchem. Podjęliśmy szybką decyzję o zmianie kierunku jazdy i odbiliśmy na południowy zachód w stronę wybrzeża. Mieliśmy wcześniej przygotowaną listę campingów awaryjnych. Gdy podjechaliśmy pod jeden z nich było już ciemno i późno. Niewiele myśląc rozbiliśmy namiot i zmęczeni długim dniem poszliśmy spać przy dźwiękach oceanu. Nazajutrz okazało się, że camping owszem jest ale 10 metrów dalej, a my jak gdyby nigdy nic śpimy na środku parkingu pod stadionem miejskim .
Rano szybkie mycie zębów na pobliskiej stacji benzynowej, zakupy w nieśmiertelnym SPARze (wszechobecne kolędy i świąteczne piosenki jakoś nie pasują nam do widoku palm i 25 stopni) i wycieczka na plaże. Wiedzieliśmy, że będzie ciepło, ale nie sądziliśmy, że w grudniu będziemy kąpać się w oceanie i opalać jak w szczycie sezonu letniego. Udaliśmy się na sztuczną plażę Amadores. Na wejściu ogromne (dosłownie) wrażenie zrobiła na nas 10 metrowa choinka . Pod nią stał wkurzający, śpiewający kolędy, elektryczny Mikołaj . Na obiad wybraliśmy się do Puerto de Mogan. Wracając zahaczyliśmy o Puerto Rico. Po krótkim spacerze i zapoznaniu się z ofertą pobliskich knajpek wróciliśmy do samochodu. Z przerażeniem stwierdziliśmy, że auto zostało otwarte, schowki wyczyszczone. Na szczęście nie zostawiliśmy tam nic drogocennego i po wstępnych oględzinach stwierdziliśmy że nic nie zginęło (ładowarka do telefonu, lampka za 5 zł z Lidla). Opuściliśmy nieprzyjazne Puerto Rico i udaliśmy się w stronę słynnych wydm Maspalomas. Na nas zrobiły ogromne wrażenie, są piękne, majestatyczne, bezkresne… żadne zdjęcia nie odzwierciedlają nawet w połowie tego jak wyglądają w rzeczywistości. Ponieważ słońce już zachodziło postanowiliśmy znaleźć miejsce na nocleg. Niestety okazało się, że camping z naszej listy rezerwowej, przeznaczony jest wyłącznie dla kamperów i na nasz niewielki namiot nie znajdzie się miejsce. Wkurzeni, zmęczeni i zniesmaczeni po aferze z włamaniem do auta rozbiliśmy się na plaży (tak tak, pod znakiem zakazu obozowania). Podczas przygotowań i rozstawiania namiotu Krzychu stwierdził, że brakuje jego plecaka ze wszystkimi ciuchami (na szczęście śpiwory, kurtka zimowa i buty nie były dla złodzieja łakomym kąskiem). Ponieważ jesteśmy przezorni (a przynajmniej tak nam się wydawało) wykupiliśmy ubezpieczenie podróżne. Zadzwoniliśmy więc zgłosić kradzież bagażu. Niestety przemiła Pani powiedziała nam, że nasze ubezpieczenie owego bagażu nie obejmuje i możemy się bujać pod tymi palmami. Wkurzony (to delikatne określenie) Krzychu wypił piwo i poszedł spać.
Rano szybki wyjazd w kierunku galerii handlowych (trzeba było wyposażyć Krzycha w koszulki, szorty, jeansy i inne skradzione części garderoby) oraz w stronę wypożyczalni samochodów w celu zgłoszenia kradzieży. Okazało się, że sami jesteśmy sobie winni i nic nie poradzą, a naklejka na szybie o autoalarmie to ściema... Stwierdziliśmy, że jesteśmy na wakacjach i nie ma co się wkurzać przez resztę pobytu, więc zrobiliśmy zapasy jedzenia i udaliśmy się w głąb wyspy. Kierując się malowniczymi drogami trafiliśmy do małej klimatycznej wioski Fataga. Temperatura stopniowo spadała, podobnie jak deszcz, dzięki któremu pojawiła się tęcza. Ponieważ darmowy camping znów okazał się błotnym stokiem w środku lasu postanowiliśmy jechać dalej. W przewodniku znaleźliśmy tani hostel w miejscowości Tejeda. Po dotarciu na miejsce mieliśmy wrażenie, że miasteczko jest opuszczone. Zamknięte okiennice, zero ludzi na ulicach, cisza… Ulokowaliśmy się w hostelu i ruszyliśmy na spacer po wymarłym miasteczku. Wracając i przechodząc obok kawiarnio-pubu usłyszeliśmy znajomy dialekt. Tak, w środku grudnia, w opuszczonym miasteczku głęboko w górach, dosłownie w środku niczego w jedynym otwartym miejscu spotkaliśmy 4 Polaków przy piwie . Szybkie cześć, czego się napijecie, bar zamykają za 10 minut czyli o 18, gdzie mieszkacie itp. Udaliśmy się razem do drugiego otwartego miejsca czyli SPARu. Po zakupieniu odpowiednich produktów (%, kiełbasa na grilla) poszliśmy w stronę wynajętego przez nich apartamentu z ogródkiem i rzeczonym grillem. Po miło spędzonym wieczorze wróciliśmy do naszego hostelu i padliśmy ze zmęczenia.
Następnego dnia mimo wielkich chęci wejścia na Roque Bentayga pogoda pokrzyżowała nasze plany. Po zakupach w miejscowej piekarni (przepyszne słodkości) udaliśmy się przed siebie. Na mapce dołączonej do przewodnika znaleźliśmy miejsca oznaczone znaczkiem campingu. Wybraliśmy jedno z nich: Villamar (południowo zachodnia część wyspy). Droga trochę nas przeraziła, daleko, długo, bez sklepów i miejsc z jedzeniem (to najbardziej przeraziło Krzycha). Po dotarciu na miejsce, wreszcie nikt nie powiedział nam, że tu mogą stać tylko campery. Rozbiliśmy nasz namiot i udaliśmy się w poszukiwaniu jedzenia. Obsługa campingu powiedziała nam, że jedzenie będzie ale dopiero następnego dnia rano, mają za to piwo. Wzięliśmy więc to co mieli i poszliśmy na plażę, której widok wynagrodził choć w odrobinie nasze burczące brzuchy. Spędziliśmy tam dwie noce i poza dziwnymi nawykami związanymi z porą jedzenia nie mieliśmy zastrzeżeń, ciepła woda, czysta toaleta, miejsce do zrobienia prania, wieczorem cała społeczność gromadząca się przed jednym telewizorem i oglądająca mecze… można było poczuć klimat .
Po odpoczynku od zgiełku i hałasu wyruszyliśmy dalej. Kierunek padł na Puerto de Mogan. Miejscowość jest bardzo urokliwa, pełna małych kolorowych mostków, gwarnych kawiarni i przystani dla łódek. Po śniadaniu pojechaliśmy plażę Amadores. Nocleg na znanym nam już parkingu przy stadionie .
Kolejne dni spędziliśmy na odpoczynku, plażingu i smażingu na południowych plażach. Noclegi na Camping El Pinillo, który w prawdzie był oddalony od plaży, ale posiadał nieczynny basen i restaurację z dobrymi daniami oraz czyste łazienki z ciepłą wodą. Był on położony w dolinie, pośród palm, co tworzyło niezapomniany klimat.
Obowiązkowym punktem na liście był Palmitos Park. Mogliśmy tam zobaczyć pokazy z udziałem delfinów, drapieżnych ptaków i papug. Park położony jest między wzgórzami. Poza gwiazdami parku czyli delfinami, można znaleźć tu wiele gatunków papug, gadów, małe oceanarium, dwa pawilony z roślinnością oraz jedną z największych w Europie motylarnię. Ciekawa opcja dla miłośników zwierząt oraz rodzin z dziećmi. Naszym zdaniem, mimo dość wysokiej ceny warto poświęcić czas żeby odwiedzić ten ogród.
Na dwie ostatnie noce mieliśmy rezerwacje w hostelu w Las Palmas (wigilia i I święto). W drodze do Las Palmas wjechaliśmy na wulkan w okolicy miejscowości Bandana (Pico de Bandama). Naszym zdaniem miejsce przereklamowane. Wracając do stolicy wyspy po zostawieniu bagaży w hostelu poszliśmy na plażę. Nie spodziewaliśmy się, że północna część wyspy będzie tak ciepła, ale oba te dni spędziliśmy na leniuchowaniu przy 30 stopniowym upale. Przypadkiem trafiliśmy na coroczne rzeźbienie w piasku. Figury, żłobki, postaci, wszystko wielkości człowieka, naprawdę zrobiło na nas wrażenie. Ostatnie piwko na plaży i czas pakować się do domu.
Następnego dnia wyruszyliśmy na lotnisko. Na wszystkie loty z Gran Canarii opóźniony był oczywiście nasz  powodem opóźnienia był deficyt płynu do rozmrażania silników samolotów na Warszawskim Modlinie. Po dotarciu do Modlina, starym zwyczajem obdzwoniliśmy naszych Rodziców, żeby zameldować szczęśliwe lądowanie. Podczas gdy ja szukałam naszego biletu na busa, Krzychu rozmawiał z Ojcem:
K- wylądowaliśmy właśnie
O- tak, a gdzie?
K (Ze zdziwieniem) – na lotnisku?
O- którym?
K- Modlinie
O- Jesteś pewien?
K (spoglądając przez okienko samolotu, widząc śnieg za oknem) –tak w Modlinie
O- bo my jesteśmy na Chopinie, niby tam mieliście lądować z racji opóźnienia, ale już jedziemy będziemy za pół godziny.
I tym sposobem, zamiast tłuc się busami i pociągami wróciliśmy ciepłym autkiem Rodziców, z wyżerką w postaci tradycyjnej sałatki jarzynowej  opaleni jak w szczycie sezonu letniego  Na koniec wrzucamy nasz filmik.

https://www.youtube.com/watch?v=nJOeZXwy9RYwrzucamy parę fotek z wyjazdu :)

Dodaj Komentarz